Święta Czegoś
- Barańczak
- 26.12.2022
- Blog, myśli, obserwacje
- 2 komentarze
„Lubię święta. Mają taki niepowtarzalny klimat” – takie lub podobne opinie można często usłyszeć na temat Bożego Narodzenia. Rzeczywiście coś w tym jest: te wszystkie świecące dekoracje, choinki, nietypowe potrawy wigilijne, kolędy i piosenki świąteczne tworzą niezwykłą atmosferę, w której generalnie dobrze się czujemy. To chyba też sprawia, że obchodzenie świąt Bożego Narodzenia to bardzo silna tradycja, która przetrwała w wielu już niechrześcijańskich (czyli postchrześcijańskich) domach. Niestety przy okazji owa tradycja została także wypatroszona z tego, co stanowi sens świętowania, a mianowicie prawdy, że Bóg stał się człowiekiem dla naszego zbawienia. Ta nadzwyczajna i wyjątkowa (bo spotykana tylko i wyłącznie w chrześcijaństwie) prawda wiary jest z roku na rok coraz bardziej skrzętnie ukrywana wśród gęstwiny choinek, świecidełek, figurek Mikołaja itd. Dla mnie osobiście potwierdzeniem tego jest angielski skrót nazwy Bożego Narodzenia, stosowany już od wielu lat: zamiast Christmas mamy Xmas. Niby to może tylko dla wygody, ale jakoś trudno mi uwierzyć w taki przypadek, że akurat słowo Christ (Chrystus) zostało zamienione na X, czyli coś niewiadomego, bezimiennego. Najważniejszy element, bez którego tych świąt w ogóle by nie było, czyli narodzony na tym świecie Syn Boży, został zastąpiony przez „coś”. To jest dla mnie niejako symbol tego, czym stały się święta Bożego Narodzenia – stały się po prostu świętowaniem „czegoś”, bo przecież można sobie poświętować w fajnej atmosferze, ale bez tej całej religijnej otoczki.
Zatem mamy w wielu domach świętowanie rocznicy urodzin bez Jubilata. Jest okazja dobrze zjeść, odpocząć od pracy, posiedzieć z rodziną – tylko co z tego? Dwa dni później trzeba powrócić do tego samego, codziennego życia. I nic się nie zmienia. Dalej jesteśmy tacy sami, bo przecież naszego stosowanego od lat podejścia do świata i ludzi nie zmieni ani wykwintny wigilijny posiłek, ani kolejny raz obejrzany Kevin w telewizji, ani wypity alkohol, ani też prezenty spod choinki. A przecież chodzi o to, żeby Boże Narodzenie dokonało się właśnie wewnątrz mnie. Żeby Boża miłość przychodziła na świat przeze mnie, a więc by kształtowała moje serce czyniąc je zdolnym do szacunku dla każdego, do cierpliwości i przebaczenia. Żeby coś się zmieniło w moim codziennym funkcjonowaniu i spojrzeniu na rzeczywistość. I tego nie da się zrobić przy pomocy X – no chyba, że potraktujemy święta jako zadanie matematyczne do rozwiązania, wtedy na końcu powinno się okazać, jaką wartość ma X.
Bardzo mądrze napisane i w punkt. Jak bardzo szkoda że tak wielu ludzi nie potrafi dostrzec istoty Świat i tego wielkiego szczęścia z powodu Narodzenia Chrystusa, naszego Zbawiciela. Przecież Chrystus nie tylko wybawi nas (kiedyś w godzinie śmierci) z ciemności piekła ale juz teraz każdego dnia wybawia nas z różnych utrapień i słabości.
Jak dobrze że narodzil sie Jezus…nie ma więc sytuacji w której nie byłoby nadziei.
Co zrobimy, gdy pogasimy światełka, wyrzucimy choinki. Czym będziemy się zajmować przez te dwa dni? Pójdziemy za gwiazdą do Betlejem? Oddamy mirrę, kadzidło i złoto w imię Miłości? Ciągle jeszcze wolimy karmić własne ego pochwałami, dbając o to co widoczne, niż zgiąć kolana w ubogiej stajence naszych współbraci.