Uzdrowienie niewidomego, opisane w Ewangelii czwartej niedzieli Wielkiego Postu, dokonuje się w dość dziwny sposób – dodałbym nawet, że budzący estetyczny niesmak. Nałożenie na oczy błota utworzonego ze śliny i ziemi to nie jest coś, czego każdy chciałby doświadczyć. Owszem, w nadziei na wyjście z ciężkiej choroby lub kalectwa człowiek jest w stanie znieść każdą niedogodność, każdy ból i nawet tortury, jeśli tylko jest to konieczne dla procesu uzdrowienia. Dlatego kluczem do zrozumienia tej sytuacji jest zrozumienie, że Jezus tego czynić nie musiał. W innych, podobnych przypadkach uzdrawiał przez dotknięcie ręką lub przez samo tylko słowo. Jeśli więc odstawia cały ten teatr z błotem i sadzawką, to znaczy, że ma w tym konkretny cel, chce coś pokazać.
Scena ta przez Ojców Kościoła była często odczytywana jako symbol chrztu. Jest to jak najbardziej słuszne: jeśli spojrzymy na błoto jako oczywisty obraz grzechu, to obmycie w sadzawce, czyli znak chrztu św., przynosi uzdrowienie i oświecenie. Ale można też spojrzeć trochę dalej. Ta historia rozgrywa się w dzień szabatu i nie kończy się na uzdrowieniu niewidomego, tylko wywołuje gorącą dyskusję z faryzeuszami, którzy najpierw twierdzą, że on wcale nie był niewidomy, następnie obrzucają go obelgami i w końcu wyrzucają precz. Wydaje mi się, że Jezusowi chodziło właśnie o sprowokowanie tej całej sytuacji po to, żeby pokazać jak bardzo ludzkie osądy i rozumowanie mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Faryzeusze myślą logicznie: skoro ten Jezus nie zachowuje szabatu (napracował się robiąc błoto ze śliny i uzdrawiając niewidomego), to znaczy, że nie jest od Boga. Szabat przecież został ustanowiony przez Boga, zatem ktoś działający w imię Boga nie może łamać Bożego prawa. Jest to logiczne, a jednak nieprawdziwe. Okazuje się, że to faryzeusze pozostają ślepi.
Często nam się wydaje, że myślimy logicznie, odnajdujemy związki przyczynowo-skutkowe, wyciągamy odpowiednie wnioski, a jednak potem okazuje się, że to wszystko niewiele ma wspólnego ze stanem faktycznym. Najczęściej dlatego, że nie mamy wszystkich danych, bo albo o czymś nie wiedzieliśmy, albo coś żeśmy przeoczyli. Warto w tym kontekście spojrzeć na pierwsze czytanie, czyli historię powołania Dawida na króla. Prorok Samuel przychodzi do Jessego, ten pokazuje mu siedmiu swoich dorodnych synów, a Samuel mówi: to żaden z nich. Bóg wybrał najmniejszego i rudego Dawida, który pasł owce – nie tak bowiem, jak człowiek widzi, widzi Bóg, bo człowiek widzi to, co dostępne dla oczu, a Pan widzi serce.
Jestem przekonany, że o takie właśnie uzdrowienie chodzi Jezusowi. Dzięki Bożej łasce możemy spojrzeć inaczej na świat i innych ludzi, zostać uzdrowionymi z naszej zniewalającej ślepoty. Człowiek, którego Jezus uzdrowił, był niewidomy od urodzenia. To jest zupełnie coś innego niż stracić wzrok w obojętnie jakim wieku. Być niewidomym od urodzenia oznacza faktycznie nie wiedzieć, jak naprawdę wygląda człowiek i każda rzecz na świecie, mieć kompletnie inne wyobrażenie rzeczywistości. Tacy właśnie jesteśmy względem Boga. Bóg widzi wszystko, a nam się tylko wydaje, bo jesteśmy niewidomi od urodzenia. Jedynie Jezus może przywrócić wzrok, bo On uczy nas patrzeć na świat i ludzi w inny sposób – oczyma miłości, oczyma Boga. Po to czasem potrzebne jest doświadczenie błota – czyli czegoś okropnego, trudnego, budzącego wstręt – żeby w końcu przejrzeć na oczy i zobaczyć wszystko takim, jakim jest rzeczywiście, według Bożego zamysłu.
P.S. Myślę, że w takim właśnie kluczu warto spojrzeć na to, co ostatnio dzieje się wokół osoby św. Jana Pawła II. Ale to osobny temat.
Kolejne poruszające i głębokie rozważanie, które daje mi światło w moich duchowych zmaganiach.
Bóg zapłać Księdzu.
„felix culpa”-tylko nasiono które obumrze wyda owoc
Jak zwykle w punkt. Dziękuję za to słowo.