Adwentowe czuwanie osobiście rozumiem jako swoiste wyczulenie duchowych zmysłów – wypatrywanie, nazywanie, dostrzeganie tego, co nieoczywiste. Kojarzy mi się to trochę z nastaniem zimy w przyrodzie (jak to dobrze, że akurat teraz spadł śnieg 😃): wszystko staje się bezbarwne, ogołocone, przykryte białym kocem i patrząc na taki surowy pejzaż trzeba naprawdę wytężyć zmysły, żeby przypomnieć sobie i uświadomić jak wygląda roślina w pełni rozkwitu, jak wygląda świat w pełni wiosennych czy letnich kolorów, jakie zapachy wtedy roznoszą się po łące itd. Adwent w swojej istocie jest takim wytężaniem zmysłów na świat duchowy, który przecież zawsze pozostaje przed nami w pewien sposób zakryty, tak jakby był pod śniegiem. Ważne, żeby uświadomić sobie, że to co wiem o Bogu i widzę teraz, nie jest w istocie pełnią – to może tylko jeden z wielu elementów i to pewnie ten najmniej zjawiskowy. Przecież wielu rzeczy o Bogu nie wiem, nie rozumiem, w wielu sprawach Go nie dostrzegam. Niemniej jednak Pan Bóg wciąż pozwala nam odkrywać i poznawać Siebie w codzienności i to w nawet najbardziej prozaicznych sprawach. Wystarczy wyczulić duchowe zmysły, wyjść poza utarte schematy i ścieżki, uruchomić wyobraźnię, oddać się modlitwie… Po to jest Adwent.
Racja, czas w który jest zimny, mało barwny i czasem bezludny hehe. Ale wlasnie w tym czasie powinno się spojrzeć gorącym sercem i miłością, może to jest właśnie czas przybliżający nas do Boga. Czas niesienia gorącej miłości do każdego. I racja tak jak ksiądz mówi „wyjść poza utarte schematy i ścieżki „.