Rozpoczynamy adwent i przypomniało mi się, że jedenaście lat temu napisałem coś takiego:
„Maranatha” – hasło każdego Adwentu, często występujące w liturgii, choć w Piśmie Św. pojawia się tylko raz, w 1 Kor 16,22. Zapisane jest tam oczywiście w języku greckim, choć sformułowanie jest aramejskie. Najczęściej tłumaczy się je jako „Przyjdź, Panie nasz” (Marana tha), ale równie dobrze może być tłumaczone jako „Nasz Pan przyszedł” (Maran atha). To bardzo ciekawie pokazuje prawdziwie chrześcijański charakter oczekiwania przyjścia Jezusa. Jest ono zarazem pełną nadziei modlitwą: „Przyjdź”, jak też modlitwą dziękczynienia: „Pan przyszedł”. No bo przecież zalążek królestwa Bożego otrzymujemy już tu i teraz.
Adwent to czekanie na to, co już w pewnym sensie jest, tylko mało dostrzegalne. Zatem dla mnie osobiście to nie tyle czas wyczekiwania spraw ostatecznych czy też banalnego przygotowania do nadchodzących świąt, co raczej skupienia na tym, czego nie dostrzegam na co dzień, a co jest jakąś formą obecności królestwa Bożego na ziemi. Dobrze o tym pisał św. Augustyn w Wyznaniach:
Późno Cię umiłowałem, piękności tak dawna, a tak nowa, późno Cię umiłowałem. W głębi duszy byłaś, a ja się po świecie błąkałem i tam szukałem Ciebie, bezładnie chwytając rzeczy piękne, które stworzyłaś. Ze mną byłaś, a ja nie byłem z Tobą.
Przypomina mi się piosenka zespołu Toto, w której refrenie pobrzmiewają podobne myśli: Czekałem na twoją miłość, a ona była tu cały czas tuż przed mym nosem. Siedziałem i czekałem na twoją miłość, a przez cały czas ona była tutaj, tuż przede mną. Naturalnie autorowi chodzi o miłość do kobiety, ale sens jest taki sam.
Może więc Adwent to czas, by się obudzić, by zobaczyć miłość Boga, której na co dzień nie widzę lub nie doświadczam w gęstwinie różnych spraw, mimo że na różne sposoby jej szukam i pragnę. A ona jest tutaj, tuż przede mną.