Osobiście nie lubię narzekać na tzw. „dzisiejsze czasy”, ponieważ uważam, że rzeczywistość jest taka, jaka jest i trzeba próbować jakoś się w niej odnaleźć oraz ze swej strony starać się czynić ją lepszą. Oczywiście nie oznacza to, że ze wszystkim się zgadzam. Jest wiele rzeczy, z którymi pogodzić mi się trudno. Jedną z nich (naturalnie nie najważniejszą) jest lansowanie przez media piosenek o niczym. Chodzi o utwory, w których tekst pełni jedynie funkcję wypełniacza frazy i w zasadzie piosenka mogłaby być zupełnie spokojnie tego tekstu pozbawiona, gdyby nie to, że muzycznie też niczego specjalnie nie wnosi, więc wykonawca pomyślał, że lepiej jednak coś tam pomruczeć na tle melodii. Tego typu twórczość to nic nowego – jej istnienie jest nierozerwalnie związane z popkulturą, która przecież jakiś czas już jest obecna i dobrze się miewa. Spotkałem się z opinią, że wśród mas jest zapotrzebowanie na dzieła „odmóżdżające”, które służą spokojnemu odpoczynkowi po ciężkiej pracy bez potrzeby angażowania umysłu w zrozumienie przekazu. Coś w tym jest – świadczy o tym chociażby powodzenie tasiemcowych seriali.
Ale do rzeczy. Wychodzę z przekonania, że takie dzieło artystyczne jak piosenka, czyli posiadające warstwę muzyczną i tekstową, zakłada równoprawną wartość obu tychże warstw. Innymi słowy: jeśli ktoś o czymkolwiek śpiewa, to znaczy, że ma mi coś do przekazania. Czy będzie to jakaś mądrość życiowa albo odkrycie, czy też prozaiczna oczywistość, to już inna sprawa. Niestety często zdarza się, że treść tego przekazu brzmi: „o le le le”, „parararararam”, „czecze re re cze” albo coś w tym rodzaju. Nie chcę powiedzieć, że tego typu twórczość jest beznadziejna i niepotrzebna (niejednokrotnie słucham takich piosenek uwzględniając ich walory muzyczne, czy po prostu dla zabawy), ale naprawdę tęsknię za wartościowymi tekstami. Myślę, że w dzisiejszym świecie są one towarem deficytowym. Ponadto uważam, że słowo nadal jest potężnym narzędziem przekazu, mimo jego deprecjonowania z każdej strony.
Wczorajszego deszczowego wieczoru poszukiwałem jakiejś starej piosenki do zaśpiewania dla relaksu i odkryłem, że moje odczucia co do spraw wyżej opisanych wyprzedził Sting ponad trzydzieści lat temu, pisząc dla swojej grupy The Police piosenkę De Do Do Do, De Da Da Da, będącą jednocześnie zwróceniem uwagi na nonsensowne teksty, jak i na fakt, że słowo może być bardzo mocnym narzędziem – w dobrym lub złym celu.
No i razem z mężem posłuchaliśmy sobie. Dziś ludzie niestety nie doceniają mocy słowa a szkoda.