Czas napisać o najważniejszej rzeczy w moim życiu. To muzyka. Ona jest dla mnie – i piszę to bez cienia przesady – czymś tak niezbędnym jak powietrze, czymś tak oczywistym jak woda, a jednocześnie czymś tak interesującym jak najciekawsza powieść. Właściwie od kiedy pamiętam interesowały mnie różnego rodzaju dźwięki, ale dużo czasu zajęło mi odkrycie, że bez muzyki nie mogę żyć. Stąd wzięło się pragnienie grania na różnych instrumentach i choć wirtuozem nigdy nie byłem i już na pewno nie będę (może z racji wrodzonego lenistwa, a może po prostu z braku takowych aspiracji), to ciągle największą radość sprawia mi odgrywanie harmonii, które mnie zachwycają. Nawiasem mówiąc stanowi to również jedyną mobilizację do rozwoju techniki grania, jeżeli nie umiem zagrać tego, co mi się bardzo podoba. Identycznie jest ze śpiewaniem.
Jednak w moim przeżywaniu duchowości wcale nie chodzi tylko o muzykę liturgiczną. Ani o klasyczną. Z klasyki inspiruje mnie jedynie barok, mistrzami są Händel i Bach. Lubię słuchać różnych gatunków muzycznych i wyłapywać z nich to, co najcenniejsze. Jestem jednak całkowicie przekonany, że niedoścignioną formą muzyczną pozostaje piosenka, czyli muzyka opatrzona tekstem i podana w sposób przystępny dla słuchacza. Nie przekonują mnie wydumane formy typu operowego (choć doceniam je jako dzieła sztuki), w których najczęściej nie znajduję uzasadnienia dla przesadnie rozbudowanej linii melodycznej tudzież harmonii w stosunku do prezentowanej treści. Rozbudowana i trudna harmonia sprawdza się moim zdaniem jedynie w dziełach liturgicznych, które traktuję (prawdopodobnie zgodnie z zamysłem autora) jako hołd oddany Stwórcy. Niedoścignionym chyba przykładem pozostaje Requiem Mozarta. Nie przekonuje mnie do końca muzyka instrumentalna, bo choć pięknej harmonii słucham z zainteresowaniem, to pozostawia ona pewien niedosyt: brak treści. Potrzebna by mi była choćby wskazówka, o czym autor chciał opowiedzieć.
We współczesnej piosence szukam więc niezmiennie wartościowego tekstu, który współbrzmi z niebanalną muzyką. Stąd moja miłość do twórczości Stinga. W muzyce polskiej kryterium to spełnia najlepiej jako autor Grzegorz Turnau. Jeżeli zastosowana w utworze melodyka współbrzmi z wyśpiewywanymi słowami, oddaje te same napięcia emocjonalne, przeżywam ten utwór tak, jakbym sam był jego bohaterem. Stąd się następnie bierze potrzeba (a raczej konieczność) śpiewania tych piosenek osobiście. Jakże bowiem nie wyśpiewać pełnym przejęcia głosem tego, co sam teraz przeżywam lub przeżywałem kiedyś i z różnych powodów powracam do tych wspomnień? Piosenki Stinga noszą w sobie wiele treści i emocji, które są mi bardzo bliskie. Ponieważ napisał wiele utworów, wciąż odkrywam nowe, i fascynuję się ich pięknem, głęboko przeżywam ich treści i harmonię – prostą, ale w swej prostocie genialną.
Dlatego mnie ostatnio porusza Luxtorpeda, jako zjawisko muzyczne które nie boi się treści, trudnych tematów, do tego śpiewa po polsku i jest autentyczna. I co? Przyciąga tłumy na koncerty, brakuje biletów, czyli wbrew temu co kształtuje się nam w mediach przyciąga nas głębia.