Z Holandii do Anglii na rowerze – powrót z wojaży
22 sierpnia 2012
LONDON -> Manningtree -> Harwich -> Hoek van Holland – Maasluis – Vlaardingen – SCHIEDAM /48km
Route 1,811,290 – powered by www.bikemap.net
Opuściłem gościnne progi rodziny punktualnie o 4:21 rano. Właściwie była to jeszcze noc. Miasto spało słodkim snem, jedynie pojawiający się tu i ówdzie pojedynczy przechodnie świadczyli o zbliżającym się niechybnie poranku. Jechałem dość sprawnie w kierunku dworca Liverpool Street, aby zdążyć na pociąg o 6:00. Kiedy podążałem wzdłuż Oxford Street, miasto wyraźnie zaczęło się budzić. Wyjechały pierwsze dzienne autobusy, na które czekali najwcześniejsi pasażerowie. Z klubów natomiast śmiejąc się i chwiejąc wychodzili ostatni goście – ciekawe zderzenie poprzedniego dnia z dzisiejszym. Na stację dotarłem o 5:40, czyli idealnie aby spokojnie znaleźć swój pociąg i zapakować się do niego z całym majdanem. Pociąg przewoźnika Greater Anglia okazał się być zestawiony z normalnych wagonów, więc należało jeszcze odszukać właściwe miejsce na rower. Nie byłem na szczęście jedynym rowerzystą, więc podążając za innymi znalazłem owe miejsce… w lokomotywie. Ciekawe rozwiązanie. Po chwili oczekiwania kierownik pociągu otworzył nam drzwi przedziału bagażowego i po przypięciu roweru do specjalnej barierki udałem się do wagonu C, zgodnie z rezerwacją na bilecie. Kiedy pociąg ruszył, za oknem nieśmiało pojawiło się słońce. W Mannigtree czekała mnie bezproblemowa przesiadka (utrudniona jedynie koniecznością przeniesienia roweru po schodach do i z tunelu) i o 7:41, zgodnie z rozkładem wylądowałem na stacji Harwich International. Z peronu na terminal promowy dostałem się windą, uprzejmy pan sprzedał mi bilet i objaśnił, gdzie mam się udać z rowerem (rowery zawsze wjeżdżają na prom razem z samochodami a nie z pieszymi). Był słoneczny, choć chłodny dzień. Bezpowrotnie zniknął gdzieś upał towarzyszący mi tydzień temu, kiedy rozpoczynałem podróż w przeciwną stronę. Przy wjeździe na prom towarzyszyli mi ci sami cykliści, z którymi spotkałem się wyjeżdżając pociągiem z Londynu. Również podążali do Holandii. Umocowałem rower na przeznaczonym do tego miejscu i poszedłem na górę.
M/f Stena Britannica to największy prom pasażerski w Europie. To pewnie zobowiązuje, bo wyposażenie też ma królewskie. Jest mini-boisko do koszykówki dla dzieci, salon gier, kasyno, kafejka internetowa, kino, salon tv, dwie restauracje i inne udogodnienia. Spędzenie tych siedmiu godzin na Morzu Północnym było więc relaksem a nie męczarnią. Ani się człowiek obejrzał, a już podchodziliśmy do wybrzeży Holandii.
Wyjechawszy z promu o 16:45, skierowałem się na wschód, prosto w kierunku Rotterdamu. Uradowałem się bardzo widząc znowu holenderskie drogi dla rowerów.
Moją radość potęgował silny wiatr zachodni, czyli wiejący dokładnie w plecy i tym samym zwiększający średnią prędkość. Bezbłędne, wręcz perfekcyjne holenderskie oznaczenia prowadziły mnie do celu.
Przez jakiś czas ścieżka prowadziła wzdłuż rzeki stanowiącej podejście do portu w Rotterdamie.
Następnie trzeba było przejechać przez dość urokliwe miasteczko Massluis.
I dalej, przez Vlaardingen do Schiedam. Wylądowałem na znajomym rondzie.
Przejeżdżałem przez nie tydzień temu. „Jestem w domu!” – pomyślałem radośnie i już „na pamięć” podążyłem w kierunku mojego samochodu (z lekką obawą czy jeszcze tam stoi). Jeszcze tylko piękny fragment trasy nad kanałem…
… i tuż przed dziewiętnastą byłem przy samochodzie, który bez cienia uszczerbku na mnie czekał. Rozpiąłem sakwy i włożyłem do bagażnika, rower przypiąłem na dach i z pełną głową wspaniałych wrażeń, a także z lekkim żalem z powodu zakończenia przygody, odjechałem do Polski.