Dni Młodych

Bardzo nie lubię imprez masowych. Właściwie nie wiem dlaczego, ale wszędzie tam, gdzie jest tłum, raczej trudno mnie znaleźć. Unikam takich miejsc i sytuacji, bo po prostu źle się czuję w tłumie. Moja mama czasem wspomina, że jako niemowlak darłem się wniebogłosy, gdy tylko stawała ze mną w kolejce do sklepu (a w tamtych czasach kolejki były powszechne). To by wskazywało, że mam do czynienia raczej z wrodzonym wstrętem do tłumów.
Dlatego unikam jak mogę wszelakich imprez masowych, gdzie spędza się setki czy tysiące ludzi nawet w szczytnym celu (jak chociażby „Marsz dla życia”). To nie moje klimaty. Ze sceptycyzmem podszedłem więc do wyjazdu na Dni Młodych do Gryfic. Oczywiście, że nie mam nic przeciwko temu przedsięwzięciu. Oczywiście, że chcę, aby młodzież się spotykała, radowała i modliła. Ale czemu ja mam tam jechać? No nic, trudno. W kapłaństwie można łatwo przywyknąć do robienia rzeczy nie-po-mojej-myśli. Na szczęście często się okazuje, że to, co było nie-po-mojej-myśli, staje się czymś pięknym, twórczym i owocnym.
Tak też było w przypadku Dni Młodych. Okazały się bardzo dobrym (i potrzebnym!) czasem, choć potrzeba było znieść wiele trudów. Chociażby nocleg na szkolnej sali gimnastycznej razem z setką młodzieży, której nie za bardzo chciało się spać i która nie miała żadnych oporów, żeby się z tym głośno afiszować. Łatwo też zgadnąć, że tego typu miejsce noclegowe nie gwarantowało dostępu do prysznica, mimo że takowe fizycznie istniały. To był chyba największy mankament. W drugim dniu pobytu stałem się już tak zdesperowany, że byłem gotów pójść do hotelu i zapłacić za nocleg – nie po to, żeby tam spać, ale po to, by się wykąpać. Na szczęście przed tym desperackim krokiem uratował mnie mój kolega – miejscowy wikariusz, który udostępnił mi swoją łazienkę na pół godziny, za co jestem mu dozgonnie wdzięczny. 
Nie będę opisywał atmosfery Dni Młodych, bo tego się opisać nie da. Zresztą było różnie. Raz wesoło, raz refleksyjnie. Raz entuzjastycznie, raz śpiąco. Raz interesująco, raz nudno. Ale ogólnie wielki plus. Przecież rzadko można spotkać taki „twórczy bałagan” – i nie chodzi wcale o bałagan organizacyjny, bo organizacja była na dość wysokim poziomie. Chodzi o to, że w jednym miasteczku zjawia się nagle półtora tysiąca młodzieży: rozśpiewanej, roześmianej, modlącej się, pozytywnie nastawionej do życia. To musi wywołać szok. I widziałem ten szok niejednokrotnie w oczach mieszkańców Gryfic, którzy z zainteresowaniem podpatrywali to, co działo się w czasie tych dni. 
Dlatego chcę podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do tej niepowtarzalnej atmosfery, a także mojej nie za dużej grupie młodzieży z parafii, niesamowicie zdyscyplinowanej i niesprawiającej nawet najdrobniejszego kłopotu, dzięki czemu ten piękny czas upłynął także spokojnie. Mogę zatem z ręką na sercu polecić Dni Młodych wszystkim. Nawet tym, którzy nie lubią tłumów.

5 komentarze do “Dni Młodych

  1. Mam podobnie. Też nie lubię takich, jak je określam, "spędów". Oczywiście też zgadzam się, że są potrzebne, bo każdy musi znaleźć coś dla siebie. Na szczęście ja nie musiałem jechać xD

  2. Pomijając te nieszczęsne prysznice to było cudownie i organizacja bez zastrzeżeń…

  3. Było super! Dziękujemy, że Ksiądz z nami pojechał. Ci co nie byli niech żałują…

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

DO GÓRY