Przychodzi ksiądz po kolędzie cz. 2
- Barańczak
- 15.01.2012
- Blog, obserwacje
- 2 komentarze
Tak jak obiecałem, kilka ciekawostek z wizyt kolędowych, jakie przeżyłem. Jest ich dużo, ale nie wszystkie dobrze pamiętam. Nie wszystkie też da się opowiedzieć, a poza tym nie chcę zanudzać. Wybrałem kilka.
Najkrótsza wizyta
Pierwszy raz po kolędzie chodziłem na wsi. Były to piękne czasy, dobrze je pamiętam i z rozrzewnieniem wspominam. Tam też przeżyłem najkrótszą i najdziwniejszą jak dotąd wizytę po kolędzie. A było tak: wchodzę do domu, gdzie czeka na mnie zgromadzona rodzina w liczbie około ośmiu osób. Na mój uśmiech odpowiedziały posępne miny, co było pierwszym sygnałem, że coś jest nie tak. Po modlitwie usiadłem, a oni stoją dalej. Zagajam więc zaglądając do kartoteki:
– Państwo X, prawda?
– (skinięcie głową)
– Jak minął rok?
– (cisza)
– Zdrowi jesteście?
– (cisza)
– Chodzicie do szkoły? – zwróciłem się do dzieci, widząc, że z dorosłymi nie idzie nawiązać kontaktu.
– (cisza)
– Czy coś się stało? – zapytałem w końcu, przekonany, że coś się stało.
– Nic – padła odpowiedź.
– W takim razie życzę wszystkiego dobrego – zakończyłem zrezygnowany, wstałem i wyszedłem.
Po raz pierwszy i jak na razie ostatni spotkałem się na kolędzie z czymś na kształt strajku włoskiego.
* * *
Najdłuższa wizyta
W wiosce obok przeżyłem z kolei najdłuższą wizytę po kolędzie. Wszedłem do chałupki, w której przyjęła mnie starsza, samotna kobieta, mająca pewne schorzenie psychiczne, o czym jednak nie zostałem uprzedzony. Po modlitwie usiadłem, a ona rozpoczęła rozmowę, która okazała się bardzo długim monologiem. Nie miałem pojęcia, że można mówić tak szybko i bez żadnej przerwy! Niestety nie za bardzo też można było wyłowić jakąś treść. Naturalnie rozumiałem, co ona mówi, ale nie było to spójne logicznie, a poza tym bogactwo wątków było okrutne. Przez pierwsze dziesięć minut usiłowałem się włączyć do rozmowy. Potem zaprzestałem usiłowania, mało tego, przestałem w ogóle słuchać, o czym ona mówi i odpłynąłem myślami daleko… Po około pół godzinie zacząłem intensywnie myśleć o tym, jak stąd wyjść, jednocześnie nie urażając tej pani. Polowałem na jej najmniejszy oddech, żeby tylko móc się wciąć z jakimkolwiek zdaniem kończącym wizytę. Przez długi czas to się nie udawało – jej oddechy były prawie niezauważalne, a ponadto ona brała je jakoś tak między wyrazami w środku zdania, w najmniej oczekiwanym miejscu. W końcu jednak się udało. Po czterdziestu pięciu minutach wyszedłem.
* * *
Imieniny
W innej parafii, już w mieście, trafiłem kiedyś po kolędzie – jak to często zresztą bywa – do mieszkania, w którym się mnie absolutnie nie spodziewali. Otworzył mi zaskoczony facet o wzroku błędnego rycerza, gdyż był już nieco podpity, i oznajmił przepraszająco, że ma dzisiaj imieniny a w mieszkaniu trwa przyjęcie. O dziwo jednak miał do tego stopnia pragnienie przyjęcia kolędy, że odważnie zaproponował mi wejście do środka, jeśli ten stan rzeczy mi nie przeszkadza. Mnie osobiście rzadko cokolwiek przeszkadza, a z kolei bardzo lubię, gdy ludzie zachowują się naturalnie, więc wszedłem do mieszkania, gdzie zobaczyłem kilkoro gości siedzących przy suto zastawionym stole. Na mój widok przerwali konsumpcję, wszyscy wstali, pomodliliśmy się, po czym zaproponowano mi przyłączenie się do przyjęcia. Odmówiłem rzecz jasna, bo przecież musiałem zaraz iść, ale na chwilę wypadało usiąść, co gospodarz wykorzystał, w trakcie rozmowy nalewając mi wódki do kieliszka. Wypiłem więc zdrowie solenizanta i ruszyłem dalej.
* * *
Paw
Ciekawe jest czasem to, co ludzie trzymają w domach. W jednej ze szczecińskich kamienic przyjęła mnie jedna pani, która zagadnięta przeze mnie zaczęła mi opowiadać o tym, co robi i jak żyje. Wyjaśniła, że razem z małżonkiem są na emeryturze, a mąż dużo czasu spędza na działce, dlatego też w tej chwili go nie ma. Ale słuchając jej wyłowiłem w pewnym momencie szum w drugim pokoju.
– Ktoś tam jest? – zapytałem zdziwiony.
– To nasz paw – odpowiedziała trochę wstydliwie.
– Mają państwo pawia w domu? – byłem jeszcze bardziej zdziwiony i trochę rozbawiony.
– Nie, trzymamy go na działce, ale na zimę szkoda nam go zostawiać, więc zabieramy go do domu – odparła z uśmiechem. – Chce ksiądz zobaczyć?
– Jasne – nie mogłem zmarnować okazji.
Kobieta otworzyła drzwi od drugiego pokoju i wkroczył paw, dumny jak… paw. Zauważyłem, że jest oswojony, bo moja obecność w ogóle go nie krępowała. Rozmawialiśmy sobie dalej z panią, obserwując spacerującego po pokoju ptaka, aż przyszedł czas wyjścia. Pożegnałem się, pochwaliłem pawia i wyszedłem z mieszkania na korytarz, gdzie czekał na mnie ministrant.
– Ty, słuchaj, ta pani ma w mieszkaniu pawia! – podekscytowany podzieliłem się z nim nowiną.
– Jak pawia? – spytał naturalnie zdziwiony.
– No pawia – odpowiedziałem wcale mu się nie dziwiąc.
– Prawdziwego pawia?
– No!
– Takiego z buzi?
* * *
Sakrament
Zaszedłem kiedyś do mieszkania, w którym oprócz zdrowych członków rodziny, znajdował się również chory mężczyzna w średnim wieku, w piżamie. To też się często zdarza. Rozmowa się jednak zbytnio nie kleiła. W takich wypadkach najczęściej w miarę szybko wychodzę, bo bez sensu jest na siłę ciągnąć ludzi za język. Gdy wstałem, żeby się pożegnać, siostra chorego wypaliła:
– Proszę księdza, brat chciałby jeszcze porozmawiać na osobności.
– Jasne, bez problemu.
Wyszliśmy do drugiego pokoju i zamknęliśmy drzwi. Okazało się, że facet chciał się wyspowiadać. Nie był u spowiedzi ponad dwadzieścia lat i teraz, w obliczu ciężkiej choroby, zaczęło mu to mocno przeszkadzać. Ze wzruszeniem go wyspowiadałem ciesząc się, że przynajmniej ten jeden raz kolęda w jego życiu miała bardzo głęboki sens.
ciekawe historie, a zbaczając z tematu, znam jedną osobę, która mówiąc robi przerwy w wyrazach, rzeczywiście trudno przerwać…
poprosimy o kolejne historie 🙂