Przychodzi samobójca do spowiedzi

W drodze powrotnej do domu uciąłem sobie pięciogodzinną pogawędkę z mechanikiem-wybawicielem. Nawiasem mówiąc aż trudno uwierzyć, że to trwało aż pięć godzin – czas minął bardzo szybko. Ta skądinąd niesamowicie sympatyczna rozmowa przypomniała mi jedno mało sympatyczne zdarzenie sprzed kilku miesięcy.
Było to w poprzedniej parafii, w której pracowałem. Zastępowałem proboszcza przebywającego na urlopie. Na drzwiach wejściowych do plebanii wywiesiłem kartkę z moim numerem telefonu, żeby dzwonić w sprawach pilnych. Zdziwilibyście się, jakie sprawy dla ludzi mogą okazać się pilne. Sam w życiu bym nie zgadł, więc już trzeciego dnia żałowałem, że ten numer tam wisi. Ale zdjąć go nie mogłem, bo przecież niektóre sprawy mogą być faktycznie pilne (i tak w istocie było). W każdym razie któregoś dnia natarczywie dzwoni facet. Dla niego sprawą pilną była spowiedź. Tłumaczę mu, że teraz nie mogę, żeby przyszedł wieczorem. On mi na to, że wieczorem nie może, i tak w kółko. W końcu ustaliliśmy termin na następny dzień koło południa. Natychmiast po rozłączeniu się, zakołatała myśl: „Zaraz, zaraz. Przecież ja nie jestem jedynym księdzem w Szczecinie, więc jeśli chciał się wyspowiadać pilnie, to mógł iść do innego kościoła”. Ale termin był już umówiony, dlatego nie było sensu tego rozważać. Nazajutrz facet zjawił się o umówionej godzinie i poszliśmy do kościoła. Zasiadłem w konfesjonale i usłyszałem: „Do spowiedzi przystępuję po raz ostatni”. Wprawiło mnie to w osłupienie, ale jeszcze nie wiedziałem o co chodzi. Potem wyjaśnił, że jest zdecydowany popełnić samobójstwo i chciałby pojednać się z Bogiem. Wytłumaczyłem mu, najłagodniej jak mogłem, że jest to sprzeczne samo w sobie (zamiar odebrania sobie życia i pojednanie się z Bogiem) i w takiej sytuacji rozgrzeszenia udzielić nie mogę – chyba zrozumiałe dlaczego: sakrament pokuty zakłada postanowienie zerwania z grzechem, a tu facet miał świadomy i zdecydowany zamiar popełnienia grzechu samobójstwa. Był wyraźnie zaskoczony, że rozgrzeszenia nie będzie. Myślał, że mu pobłogosławię na spokojną i szczęśliwą śmierć? Poprosiłem o uzasadnienie tej jego decyzji. Opowiadał długo i nie będę tego przytaczał (tajemnica spowiedzi). Ja z kolei próbowałem mu pokazać, że z każdej sytuacji jest wyjście. Były też chwile milczenia po obu stronach, które wykorzystywałem na modlitwę za niego. Osiągnąłem tyle, że po godzinie spowiedzi już nie był taki pewien, że odbierze sobie życie. Ja z kolei byłem pewien, że tego nie zrobi. Udzieliłem mu rozgrzeszenia, wierząc, że łaska Boża zadziała. Do końca dnia modliłem się za niego, a następnego dnia zająłem się już codziennymi obowiązkami. Kilka dni później jakiś gość czekał na mnie rano przed kościołem.
– Szczęść Boże. Pamięta mnie ksiądz?
– Nie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– Byłem u księdza u spowiedzi…
Tak, to był on. Chciał podziękować za uratowanie życia. Odpowiedziałem mu, żeby Bogu dziękował a nie mnie, bo ja byłem tylko narzędziem. (Czy ktokolwiek dziękuje młotkowi, że mu wbił gwóźdź w ścianę?) Ucieszyłem się bardzo, że Pan Bóg zadziałał w jego sercu. Co ciekawe, faceta ostatecznie przekonało jedno zdanie, które mu ponoć powiedziałem, a którego za cholerę nie pamiętałem i do dziś sobie nie przypominam. Jestem pewien, że to ewidentne działanie Ducha Świętego.
Przy okazji tej historii chcę napomknąć, że niedawno oglądałem film pt. „Sala samobójców”. To polska produkcja, jeszcze świeża, tegoroczna. Znalazłem ją przez „przypadek” na YouTube, obejrzałem i przez trzy dni nie mogłem dojść do siebie. Takiego polskiego kina jeszcze nie znałem; jestem pod ogromnym wrażeniem i szczerze polecam. Film nie zawiera co prawda ani krzty wątku religijnego, ale może właśnie dzięki temu jest wymowny pod tym względem – pokazuje, jak się może skończyć życie bez Boga.
Zmierzam do konkluzji: moim zdaniem myśli samobójcze to ewidentna pokusa szatana, którą może pokonać tylko spotkanie z Bogiem. Potwierdza to również ewangeliczna historia Judasza, który z Bogiem się nie chciał spotkać. Facet, którego spowiadałem, szukał Boga, szukał Jego przebaczenia, trochę po omacku, ale wygrał. Niby takie proste, a jakie trudne.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

DO GÓRY