Londyn
- Barańczak
- 29.09.2012
- Blog, obserwacje, podróże
- Brak komentarzy
Jeszcze garstka wakacyjnych wspomnień. Miałem okazję w tym roku po raz pierwszy pojechać do Londynu, i to nie trywialnie – samolotem (jak tę trasę pokonuje większość ludzi), czy też samochodem, ale rowerem. Całość wyprawy opisałem wcześniej i nie mam zamiaru się powtarzać, choć bardzo chętnie do tych wspomnień wracam.Nie pisałem natomiast o samym Londynie, w którym pobyłem raptem trzy dni, więc może niezbyt długo, za to wystarczająco, aby ująć w słowa pierwsze wrażenie tego miasta.
Zaznaczam, że generalnie nie lubię dużych miast i Londyn nie został wyjątkiem. Mimo że pogodę trafiłem pierwszorzędną – nie było wcale „typowej” angielskiej mgły ani żadnych opadów, ale piękne słońce i cieplutko – to miasto od początku zrobiło na mnie wrażenie negatywne. Pierwszy w oczy rzucił się tłum. Tłum ludzi wszędzie. Tłum wielokulturowy, wielorasowy, wieloreligijny. Oczywiście pociągał egzotyką (np. pierwszy raz widziałem na własne oczy tzw. „ninje” – żartobliwie nazwano w ten sposób muzułmanki, które opatulają szczelnie głowę materiałem tak, że widać jedynie oczy), ale na dłuższą metę nic w tym ciekawego, gdy mija się setki osób w ciągu minuty. Byłem zszokowany, gdy zobaczyłem tłumy przechodzące przez ulice na czerwonym świetle. Później kuzyn wyjaśnił mi, że przepisy na to pozwalają pod warunkiem upewnienia się, iż nie zagraża to bezpieczeństwu. Niby więc dobre rozwiązanie (dla pieszych), ale przy okazji tworzy ono wyraźne wrażenie bałaganu. Najgorsze jednak są śmieci – Londyn jest miastem brudnym. Myślę, że system gospodarki odpadami jest tutaj niezbyt dobrze pomyślany. Mieszkańcy wystawiają śmieci wieczorami na ulice. Oczywiście później ktoś to zbiera, ale zanim to nastąpi, mamy do czynienia z nieodpartym wrażeniem wysypiska w centrum miasta. To chyba największa porażka. Wydaje mi się również, iż przez widoczną gołym okiem wielonarodowość będącą naturalnym następstwem ogromnego napływu ludzi z licznych stron świata, miasto zatraciło swój specyficzny angielski urok i tożsamość. To nie jest ten Londyn, o którym czyta się w literaturze, czy ogląda w filmach. Staje się coraz bardziej miastem bez wyrazu, miastem zmiksowanych kultur w negatywnym znaczeniu tego stwierdzenia.
O wiele lepsze doświadczenie Anglii od opisanego powyżej zdobyłem właśnie przez to, że pojechałem tam rowerem. Dzięki temu zobaczyłem mniejsze miasta, jak Dover, Canterbury, Rochester – miasteczka pełne uroku, typowej angielskiej architektury (czasem bardzo starej), zasiedlone w większości przez rdzennych Brytyjczyków tworzących spokojny, monokulturowy klimat, przede wszystkim zaś miasta czyste i uporządkowane, w których nietrudno znaleźć przytulną angielską kafejkę lub typowy angielski pub i tam spokojnie przysiąść. W centrum Londynu pełno jest natomiast sklepów z pamiątkami dla turystów i barów ze śmieciowym jedzeniem, do których w pośpiechu wpadają tłumy spracowanych ludzi, żeby tylko chwycić cokolwiek na śniadanie czy lunch i pobiec dalej. Ktoś może mi zarzuci, że jest to wrażenie mylne – być może tak, ale powłóczyłem się trochę po tym mieście i takie właśnie a nie inne wrażenie odniosłem.
Mimo tego wszystkiego Londyn jednak ma w sobie coś, co nie odstrasza, co nie pozwala (nawet przy negatywnych odczuciach) powiedzieć: „Moja noga więcej tu nie postanie”. Wręcz przeciwnie, chętnie tam wrócę. Może tym razem po garść pozytywnych wrażeń?