Kocham podróżować. Nie wiem skąd to się bierze, ale zaobserwowałem tę pasję u siebie będąc jeszcze dzieckiem. Oczywiście podróżowałem wtedy niewiele, ponieważ moi rodzice byli uwiązani pracą, a ustrój polityczny i stan majątkowy nie pozwalał na jakieś dalekie eskapady. Podróżowanie moje w wieku dziecinnym ograniczało się więc do wyjazdu na rodzinne Mazowsze dwa razy do roku (sporadycznie w jakieś inne miejsce, w którym mieszkała moja rodzina), niemniej jednak zawsze to uwielbiałem i czekałem niecierpliwie na moment, kiedy wezmę torbę lub plecak i wyruszę na dworzec. Fascynowały mnie wszelkie środki transportu z pociągami na czele, ponieważ to właśnie koleją podróżowałem najczęściej (jak większość ludzi w tamtych czasach). Po wielu latach zdałem sobie sprawę, że chyba bardziej liczyła się dla mnie sama podróż niż miejsce docelowe. W pamięci zachowały się fragmenty z kilku kolejowych podróży, które odbyłem mając zaledwie cztery czy pięć lat – to chyba dowodzi, że każda podróż zawsze była dla mnie Wielką Przygodą. Pamiętam bezbłędnie nawet zapachy dymów parowozowych i smoły na kolejowych podkładach – tego nie da się pomylić z niczym innym. Pamiętam piec kaflowy w poczekalni na stacji Kutno, którego przyjemne ciepło rekompensowało zimową porą trud oczekiwania na pociąg zwiększający stopniowo opóźnienie do 200, 240 i wreszcie 300 minut. To wspomnienia, których nie zamieniłbym na żadne inne.
Mogę powiedzieć, że mimo upływu wielu lat i mimo wielu zmian w sposobie podróżowania, coś z tamtych przeżyć pozostaje aktualne. Może niekoniecznie każda podróż jest dziś dla mnie Wielką Przygodą, ale podróżować uwielbiam i z podobną co w dzieciństwie niecierpliwością czekam na kolejną wyprawę gdziekolwiek. Co prawda dziś podróżuję inaczej, najczęściej samochodem, rzadziej pociągiem (niestety komunikacją publiczną nie da się już teraz w wiele miejsc dotrzeć), zdarza się, że samolotem czy też rowerem. Lubię wynajdywać nowe trasy i inne sposoby pokonywania drogi do tego samego celu. To chyba jakiś drzemiący we mnie homo viator każe mi wciąż na nowo przeżywać radość z podróży. Stąd się też pewnie biorą pomysły w stylu „z Rotterdamu do Londynu na rowerze”. Kiedy mam gdzieś jechać, zastanawiam się jak tę drogę pokonać w sposób niestandardowy, inny niż dotychczas, mniej (albo bardziej!) męczący czy też po prostu oryginalny. Czasem takie rozwiązania podsuwają też okoliczności, które każą być gdzieś tam o-tej-i-o-tej godzinie, a potem zaraz kilkaset kilometrów dalej, więc człowiek jest zmuszony wybrać taki sposób podróży i taką trasę, żeby to wszystko jakoś pogodzić.
Dziś więc jestem na Mazowszu. Przybyłem tu o piątej rano, ponieważ jechałem prosto z próby w Drawnie. Wracać do domu na noc się nie opłacało, bliżej również nie bardzo miałem gdzie się zatrzymać, więc postanowiłem jechać nocą. Nocne podróżowanie autem bardzo lubię, choć praktykuję je raczej w przypadkach koniecznych, gdyż nie jest zbyt bezpieczne – zawsze jest obawa, że zmęczenie organizmu wygra ze skupieniem i wolą przetrwania. Komfort takiej podróży jest jednak moim zdaniem o wiele lepszy niż za dnia: puste drogi, bezstresowe wyprzedzanie, stała prędkość oraz możliwość spokojnego i szybkiego przejazdu przez duże miasta, takie jak Bydgoszcz i Toruń. Oczywiście muszę zaznaczyć, że komfort jest lepszy niż za dnia pod warunkiem dobrej pogody. W czasie deszczu lub mgły czar pryska – widoczność spada dramatycznie i wzrok się o wiele szybciej męczy. Tej nocy jednak pogoda mnie nie zawiodła i podróż zaliczam do bardzo komfortowych. Pora na kolejną Wielką Przygodę:)