Boję się ludzi, którzy znają odpowiedzi na wszystkie pytania – powiedział kiedyś znany artysta. Mówił to w kontekście religii, zapytany o swój stosunek do wiary w Boga. I szczerze mówiąc, ja podzielam ten pogląd. Dziwne? Nie sądzę. Przeżywamy w Kościele „Rok Wiary”, w związku z tym podjąłem refleksję nad własną wiarą (tak, tak, księżom się to czasami zdarza) i wyszło mi kilka ciekawych spostrzeżeń. Te, które odnoszą się do spraw osobistych, zachowam dla siebie, natomiast tu chcę się podzielić tymi, które dotyczą mojego spojrzenia na pojęcia ogólne, a zwłaszcza na pytania i odpowiedzi o rzeczy najtrudniejsze, np. o sens życia, życie po śmierci, miejsce Boga, wolną wolę, grzech itd. Człowiek, który sobie tych pytań nie zadaje, nie dotyka istoty człowieczeństwa. Po prostu egzystuje z dnia na dzień, być może walcząc o jakieś tam swoje cele, ale tak naprawdę widzi tylko malutki wycinek rzeczywistości. Najczęściej bywa tak, że dopiero w obliczu jakiejś traumy taki człowiek zostaje zmuszony do zadania sobie tych pytań i poszukania na nie odpowiedzi. Jakakolwiek by ona nie była. W każdym razie uważam, że człowiek MUSI z tymi pytaniami się zmierzyć, ustosunkować się do tych zagadnień, żeby wiedzieć, o co w życiu tak naprawdę chodzi.
Dlatego szanuję ateistów. Ale nie tych, którzy obsmarowują Kościół i duchowieństwo na różnych forach w Internecie. To nie są ateiści, tylko antyteiści. Anty-, bo działają zdecydowanie przeciwko komuś, pod pozorem walki z ciemnotą, czy też (o zgrozo!) racjonalizmu. Dla mnie to debilizm do kwadratu i nie będę tracił energii na rozpisywanie się na ten temat. Szanuję ateistów, tzn. ludzi, którzy sobie pytania egzystencjalne zadali, poszukali na nie odpowiedzi i potrafią żyć uczciwie, kierując się żelaznymi zasadami moralnymi, jednocześnie nie wierząc w Boga, i nie muszą z tego powodu nikogo oczerniać ani przekonywać do swoich racji.
Trudno mi natomiast zrozumieć agnostycyzm. Dla mnie bowiem agnostyk to ktoś, kto w kontekście istnienia Boga stwierdził „nie wiem” i zamierza w tym stanie trwać do końca. A przecież chyba zgodzicie się Państwo ze mną, że każda sytuacja, w której człowiek musi powiedzieć „nie wiem”, zwłaszcza w obliczu pytań o sprawy najważniejsze, stwarza cholerny dyskomfort. Człowiek nie może się dobrze czuć z tym „nie wiem” i chciałby się jak najszybciej dowiedzieć, co jest grane. Powiedzieć „nie wiem” w kwestii Boga, to tak jakby stwierdzić: „Nie wiem czym jest moje życie, nie wiem dokąd zmierza, chyba nie ma w tym żadnego celu, i nic mnie to nie obchodzi”. Ciężko mi to pojąć.
Ciężko mi też zrozumieć – i tu powracam do myśli, od której zacząłem – ludzi, którzy w swojej wierze są tak „zabetonowani”, że każdego, kto myśli inaczej, najchętniej spaliliby na stosie. Nazywa się ich często fanatykami – to ludzie, którzy w kontekście pytań o sprawy najważniejsze mówią: „Wiem, i to wiem NAJLEPIEJ”. Mało tego. Tacy ludzie najlepiej wiedzą także, co myśli Pan Bóg, kogo lubi, a kogo nie, kogo zbawi, a kogo potępi, i może lepiej Go w tym ostatnim wyręczyć. Dla mnie to ma niewiele wspólnego z wiarą. To jest jakieś chore przekonanie o własnej wyższości nad tymi, którzy nie mają aż takiej pewności w tychże kwestiach.
Czym zatem jest dla mnie wiara? Moim zdaniem wiara jest przede wszystkim poszukiwaniem. Jest nieustannym wysiłkiem szukania odpowiedzi na pytania podstawowe. Jest też pokornym stwierdzeniem, że niektórych odpowiedzi do śmierci się nie pozna. Jest za to możliwie największym zaufaniem do Boga w przekonaniu, że istnieje i troszczy się o moje życie. Wiara jest oparta o wiele tajemnic, dlatego wciąż fascynuje. Wciąż można odkrywać coś nowego i nigdy nie można stwierdzić, że już się wie, na pewno, i wszystko rozumie. Życie nieustannie weryfikuje nasze odpowiedzi, dlatego pytania o sens są wciąż aktualne. Nadal też pojawiają się nowe pytania, bardziej szczegółowe, domagające się większego wysiłku w poszukiwaniu odpowiedzi. Dlatego boję się ludzi, którzy znają je wszystkie.
Też chyba najmniej rozumiem agnostyków, chociaż np. taki Sting, którego uwielbiam, powiedział kiedyś, że nim jest. Nie sądzę żeby pomylił agnostycyzm z ateizmem, więc może po prostu to takie "pobożne" życzenie. Chciałby być agnostykiem, ale raczej nie jest, bo na pytanie dzienikarzy skąd u niego jako agnostyka zainteresowanie kolędami na "If on a winter's night" odp. że chociaż nie wierzy to jak każdy stawia sobie egzystencjalne pytania. Myślę, że to kwestia pewnej kultury. Dom jest ważny, a Stinga wychowywali ponoć katolicy, więc może przez głęboko zakodowany szacunek i miłość do rodziców i ich nauk Sting nigdy nie będzie miał predyspozycji do tzw. "wojującego ateizmu" (czy też "antyteizmu"). Ja to sobie akurat w nim cenie, bo też byłem ochrzczony i choć moja wiara bywa pełna wątpliwość (dotyczących chyba bardziej samej koncepcji przyjętej wiary katolickiej niż istnienia Boga) to nie lubię, gdy ktoś zwymyśla wierzących od głupców tylko dlatego, że wierzą w Boga, albo ponadto wierzą, że mimo wszystkich cierpień Bóg chce dla człowieka dobrze.