Kocie życie

  • Barańczak
  • 30.12.2012
  • Blog, myśli
  • Jeden komentarz
Myślałem, że w tym roku już mnie nic nie zaskoczy. Ot, spokojna końcówka, długa prosta, byle dobiec do linii startowej i rozpocząć nowe okrążenie. Myliłem się. Dwa dni temu odprowadzając do drzwi ludzi z Odnowy w Duchu Świętym po skończonym spotkaniu modlitewnym na plebanii, zobaczyłem małego kociaka. Leżał pod drzwiami tak skulony w kącie, że nikt z wychodzących go nie zauważył. Ja zresztą także. Był wieczór, światło na schodach marne, a czarny koci kłębek wcisnął się w róg między drzwiami a ścianą stapiając się kolorystycznie z ciemną wycieraczką. Dopiero przy zamykaniu drzwi mój wzrok padł na wycieraczkę i dostrzegłem nienaturalną wypukłość w rogu. To ten sam kociak, którego wcześniej proboszcz ganiał po salce, gdy nieproszony znalazł się wewnątrz. Kiedy został wyrzucony za drzwi, położył się na wycieraczce i ani myślał sobie pójść. Bezdomny dachowiec. Przykucnąłem i obejrzałem go z bliska. Bardzo przypominał mi Skubaną – moją kocicę, która wyemigrowała na wieś i w tym roku pożegnała się z życiem pod kołami ciężarówki. Kociak wstał i oparł się łapkami o moje kolano, jakby prosząc o zainteresowanie się jego losem. Byłem zaskoczony takim nagłym zaufaniem (u kotów to raczej rzadkie), że nie namyślając się wcale zabrałem go do siebie. Mam więc towarzystwo. Kociak wygląda na zadowolonego, bo mruczy właściwie non-stop, chyba że śpi (a śpi przez większość doby), ładuje się na kolana przy każdej okazji i pochłania jedzenie z prędkością światła. Szybko poczuł się jak u siebie, odnalazł drogę do naprędce zaimprowizowanej kuwety i wygląda, jakby mu niczego więcej nie potrzeba było do szczęścia. Pewnie miła to dla niego odmiana w porównaniu z włóczeniem się po śmietnikach. Dla mnie z kolei przyjemną odmianą jest, że ktoś kręci się po domu i kładzie na kolanach w zimowy wieczór. Niech zatem zostanie.

Komentarze

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

DO GÓRY