W tym roku Wielki Post minął mi wyjątkowo szybko. Prawdopodobnie zawdzięczam to wrażenie zintensyfikowanej pracy duszpasterskiej w tym okresie, a może też kalendarzowi, który w tym roku obsadził Wielkanoc wyjątkowo wcześnie. Muszę przyznać, że Wielki Post jest czasem bardzo przeze mnie lubianym i to zasadniczo z jednego powodu – bo jest to czas duchowego rozwoju. Oczywiście życzyłbym sobie (i wszystkim innym), żeby KAŻDY czas owocował rozwojem duchowym, ale wiadomo, że bywa z tym różnie. Wielki Post poniekąd „wymusza” podjęcie pewnych kroków, czasem nawet radykalnych, aby ów duchowy rozwój zaistniał (albo przyspieszył). Przeżywa się rekolekcje, drogi krzyżowe, gorzkie żale, a nawet sama liturgia słowa w tym okresie jest jakaś bardziej refleksyjna.
Poza tym jest jeszcze jedna rzecz, która co roku w Wielkim Poście do mnie dociera. Otóż ten czas pozwala mi zaakceptować i przyjąć cierpienie. Niezależnie od tego, jakie ono jest – wszak co roku jest inne i nie ma znaczenia czy fizyczne, czy duchowe, małe czy duże. Ważne, że w Wielkim Poście zyskuje ono głęboki sens, nawet jeśli wcześniej nie było go w ogóle widać. Spoglądam na krzyż, przechodzę z Jezusem drogę krzyżową, przeżywam biczowanie, koronowanie cierniem, wyszydzenie, niesłuszne osądzenie… i stwierdzam, że skoro mój Mistrz mógł to wszystko przetrwać, to ja też mogę. Skoro On stał się Królem Cierpienia, to nic nie stoi na przeszkodzie, żebym Go w tym naśladował. I ta świadomość dodaje skrzydeł.
Jest taka angielska piosenka mojego ulubionego autora, której refren kończy się słowami: „Choć zawsze mam nadzieję, że zakończysz to królowanie / To jest moim przeznaczeniem, by być królem bólu”. Wydaje mi się, że w pewnym stopniu oddaje ona to, o czym tu napisałem. Dlatego w tegorocznym Wielkim Poście pozwoliłem sobie ją nagrać. I nawet zabrzmiała tak, jakby mnie coś bolało:)
Ależ robota. Zazdroszczę tych kapitalnych umiejętności muzycznych.