Daleki jestem od pisania peanów na cześć zmarłych celebrytów, ale Whitney Houston należy się ode mnie specjalne wspomnienie. Odeszła nagle i niespodziewanie, co powoduje w świecie wiele skrajnych opinii. Gorliwi fani dramatycznie szlochają, że odszedł najlepszy głos wszechczasów, zwolennicy teorii spiskowych doszukują się przyczyn śmierci, a ci najmniej życzliwi powiedzą: „ma za swoje” – taki tryb życia musiał skończyć się nieszczęściem (vide zeszłoroczne odejście Amy Winehouse). Owszem, łatwo jest osądzać osobę, która niewątpliwie była gwiazdą w najszerszym tego słowa znaczeniu, czyli z maksymalną dawką popularności, pieniędzy, ale i talentu. Bo mimo że swojej pozycji raczej nie osiągnęła ciężką pracą od zera, to na pewno nie można zarzucić Whitney, że do sukcesu doszła będąc wokalistką przeciętną. Mieliśmy bez cienia wątpliwości do czynienia z głosem wybitnym. Co prawda osobiście nie posunąłbym się aż tak daleko, jak Edyta Górniak, która stwierdziła, że „straciliśmy najpiękniejszy głos świata i takiego Ziemia już nie urodzi”, ale przecież było w jej głosie coś magicznego. Bóg obdarował ją niezwykłym talentem.
Chociaż kochała śpiewać i było widać, że w wykonywanie piosenki wkładała całą siebie, przerosła ją niestety własna sława. Tak właśnie odczytuję śmierć Whitney Houston: stała się ofiarą własnej popularności. Wielu ludzi nie potrafi tego zrozumieć i stąd się może biorą pochopne osądy gwiazd, które zatracają się w swoich nałogach. A przecież musi być straszne, gdy traci się bezpowrotnie prawo do prywatności, gdy na każdym kroku jest się śledzonym i ocenianym, kiedy nie ma już innego sposobu odreagowania emocji, jak tylko odpłynięcie w świat alternatywnych doznań. Innym może się wydawać, że pani Houston maksymalnie korzystała z życia ale ja rozumiem i domyślam się, jak bardzo musiała się męczyć na tym świecie. Jej śmierć pozostaje przesłaniem dla ludzi, że chociaż można osiągnąć wszystko na tym świecie i być „kimś”, to jednak człowiek zawsze pozostaje istotą kruchą, nie zawsze potrafiącą unieść bagaż tego, co osiągnął.
Natomiast ja pozostaję przy modlitwie i dziękuję Bogu za to, że po takich ludziach pozostawia nam przynajmniej ślad w postaci pięknych piosenek, jak ta na przykład:
Edyta Górniak ma w pełni rację. W końcu polska diva się na "tym " zna. Wielka szkoda Whitney.. mogła życ długo i pięknie..i dawac radośc swoim głosem który ewidentnie jest talentem od Boga.. Pozdrawiam ciepło i zasłuchuję się w 'i have nothing"
Edyta Górniak wyraziła subiektywną opinię. Dodatkowo sugeruje, iż ma wiedzę o tym, co dopiero nastąpi. Dlatego trudno zgodzić się z nią w pełni.
Osobiście bardzo lubiłam posłuchać Whitney, bo miała nieprzeciętny głos. Podobnie jak ks. Michał uważam, że przede wszystkim żal osoby, która nie potrafiła zmierzyć się z własnym sukcesem.